W filmach mieszających klasyczny obraz z animacją, często zdarza się tak, że animacja jest spoko, a film kompletnie do czegoś na „D”. Tak właśnie jest z „Arturem i zemstą Maltazara”.
Artur wraca do Miminków aby pochwalić się zakończeniem rytuału i spotkać z dziewczyną. I dla czegoś jeszcze: z obawy o przyjaciół, ponieważ na ziarnku ryżu dostaje wiadomość z prośbą o pomoc. Rusza więc w drogę i na miejscu zastaje ciekawe, czasem bardzo rozrywkowe zmiany…
Co tu dużo kryć: cały film sprawia wrażenie zemsty Luca Bessona na widzach. Dlaczego zemsty? Bo naprawdę świetne fragmenty animowane z totalną premedytacją (lub brakiem polotu) zostały zniszczone przez absolutnie koszmarne partie kręcone z aktorami. O ile animacja jest zabawna i dzieje się w interesującym świecie, o tyle film to koszmarna sztampa i wielokrotnie odgrzewane suchary/pseudo zabawne gagi. Niestety – jest kolejny film, w którym wygenerowane przez komputer postacie „grają” wiele razy lepiej od żywych aktorów. Dodatkowy minus to całkowity brak zakończenia. Kasa kasą, ale tak się już po prostu nie urywa opowieści. Kolejny przykład, że liczy się pomysł, a nie duży budżet. Odradzamy, chyba, że ktoś dysponuje wersją obciętą wyłącznie do animacji.
Film: Artur i zemsta Maltazara
Czas: 01:33:00
Reżyseria: Luc Besson
Rok: 2009
zwiastun: